Friday, June 29, 2012

Hey, get this, they're steam cleaning the horses!

A lazy afternoon by the Royal Castle from a few days ago. Right now, there's only fear in our eyes as we run slaloms between boxes with cleaning rags in hand. We're leaving Krakow tomorrow!

Podwawelska sielanka sprzed kilku dni. Teraz tylko strach w oczach i slalomy ze ścierą pomiędzy pudłami. Już jutro opuszczamy Kraków!


Wednesday, June 27, 2012

Do you think glasses would make me look smarter?


As you may already know, Lee got his Master's last week. Here's a few shots from the big day.
Jak już być może wiecie, w ubiegłym tygodniu Lee został magistrem. Oto kilka zdjęć z wielkiego dnia.

Waiting for a tram on the way to Lee's Master's thesis defense.
Czekamy na tramwaj w drodze na obronę.

Diploma pictures were taken our style - at the very last minute.
Zdjęcia dyplomowe robione były w ostatniej chwili, jak wszystko u nas.

Right before.
Tuż przed.

A freebie from the nice photographer - 'a picture for the wife'. And the wife awaits the verdict on pins and needles... 
Gratis od przemiłego pana fotografa - 'zdjęcie dla żony'. A żona na szpilkach czeka na werdykt...

Tuesday, June 26, 2012

I’ve got a to-do list that’s longer than a fu*king Leonard Cohen song.

Every night before I go to bed, I make a to-do list for the next day and, at the end of the next day, not everything has been done. Things get moved to the next day, the list gets longer and longer, I start to panic and become difficult to be around. So many things left to do, so many arrangements to make, so many unvisited places to visit, so many farewell coffees/beers to have, so many decisions to make, so many...

An idea of producing a full length post (instead of sacrificing my time to the holy list) gives me palpitations but a teeny tiny post I can do. Here it is.


Codziennie przed snem robię listę rzeczy do zrobienia na następny dzień, a następnego wieczoru zawsze okazuje się, że nie wszystko zostało z niej odhaczone i zostaje przeniesione na następny dzień. Lista pęcznieje i pęcznieje, a ja panikuję i robię się nie do zniesienia. Bo tyle jeszcze do zrobienia, tyle do załatwienia, tyle miejsc nieodwiedzonych do odwiedzenia, tyle pożegnalnych kaw/piw do wypicia, tyle decyzji do podjęcia, tyle...

No więc opcja wyprodukowania pościska (zamiast poświęcania się świętej liście) wpędza mnie w palpitacje, ale pościk malutki to co innego. Oto zatem pościk.

A picture dedicated to the family who suspects that I don't feed the husband since he's thin and he didn't used to be.
Zdjęcie specjalnie dla rodziny, która podejrzewa, że nie karmię meża, bo jest chudy a kiedyś nie był.

For a few weeks after the detox I ate so healthy that my choices would have put Michelle Obama's to shame. It's all history now. These days it's a dictatorship of ice cream, beer, and coffee.
Podetoksowe kilka tygodni mojego jedzenia tak zdrowego, że zawstydziłoby nawet prezydentową Obamę. Pozostało już tylko wspomnienie. Trwa dyktatura lodów, piwa i kawy.

We were so excited - the Collegium Maius had promised to take us to places normally inaccessible for outsiders! The day before, they confirmed, but when we showed up, we got screwed out of the tour. Embittered, we went to check out the so called 'Professors' Garden' instead.

Collegium Maius obiecało oprowadzenie po niedostępnych dla zwykłych śmiertelników miejscach! W przeddzień potwierdziło, że jesteśmy umówieni, a kiedy jak na skrzydłach przybiegliśmy na spotkanie, to się na nas wypięło. Rozgoryczeni poszliśmy zobaczyć Ogród Profesorski.

Vegan pesto made with basil, spinach, garlic, almonds, olive oil, and nutritional yeast. Below, it's already sitting on the pasta, in the fine company of a beet salad and an offensive soy dog.
Wegańskie pesto z bazylii, szpinaku, czosnku, migdałów, oliwy i płatków drożdżowych w roli parmezanu. Poniżej siedzi już na makaronie w towarzystwie sałatki z buraków i obsceniczego sojowego parówczaka.


Saturday, June 23, 2012

He puzzled his mother, who wondered why he did the things he did.



Back when we lived in Baltimore, our cats often hunted mice. Sometimes the mice were lucky and we'd rescue them and set them free outside of the house; sometimes they were not and we'd come back home to find a headless corpse laying on the carpet or, in the morning, Lee'd step barefoot on a gnawed body.

Later, when the boys were spending vacation in Pop's barn, Monkey hunted so much that after 4 months we barely recognized him, that's how fat he got.

Now, for the lack of better options, they only hunt bugs. They eat flies, spiders, and mosquitos, especially those long-legged ones (gross!). A fat fly is the most fun 'cause it's loud. After the pics were taken, it was released, quickly caught, and consumed. 


Kiedy mieszkaliśmy w Baltimore, naszym kotom często zdarzało się polować na myszy. Czasem te ostatnie miały szczęście i udawało nam się je odbić (i wypuścić na wolność), a czasem nie i po powrocie do domu znajdowaliśmy porzucone na dywanie bezgłowe zwłoki lub rano Lee następował boso na wymamlanego trupka.

Potem chłopaki spędzali wakacje w stodole taty Lee. Monkey polował tam tyle, że po czterech miesiącach prawie go nie poznaliśmy, taki był gruby.

Teraz z braku lepszych opcji polują tylko na robale. Zjadają muchy, pająki i komary, zwłaszcza te z długimi nogami (fuj). Tłusta mucha to największa frajda bo jest głośna. Po zrobieniu zdjęć ofiara została wypuszczona, szybko złapana i skonsumowana.

Tuesday, June 19, 2012

Say, it's only a paper moon sailing over a cardboard sea.




We joke around sometimes that, at times, our life seems like a movie. Well, last weekend definitely was like one. And this movie suffered from a serious case of genre schizophrenia.

There were elements of a road movie (a trip to Silesia), a family film (welcoming a cute puppy into the family), a drama (Poland - Czech Republic game), a moral drama (a word fight with threats), a horror (traveling with zombies aka completely trashed train crew), and a thriller (I'll save you the details, it's so ridiculous, you'd think I'm confabulating).

May I please request the life to be like a feel-good movie for the next 2 weeks? Maybe a comedy? Or a musical?


Żartujemy czasem, że nasze życie chwilami przypomina film. Ubiegły weekend faktycznie był jak film. I to w dodatku taki, który cierpi na gatunkową schizofrenię.

Były elementy kina drogi (wycieczkę na Śląsk), kina familijnego (powitanie w rodzinie rozkosznego psiaka), dramatu (mecz Polska - Czechy), filmu obyczajowego (pyskówkę z groźbami), horroru (podróż z zombie, czyli całkowicie zalaną załogą pkp) oraz thriller (oszczędzę Wam szczegółów, są tak dziwaczne, że i tak brzmiałyby jak konfabulacja).

Na następne dwa tygodnie poproszę o życie jak w optymistycznym filmie ze szczęśliwym zakończeniem. Może być komedia. Albo musical! 

Friday, June 15, 2012

Norfolk, scene I. No man’s pie is freed from his ambitious finger.



I can't decide what cracks me up more - the effects of the mole jar opening disaster (those jars must have been designed by a sadist! we manage to spill the contents onto ourselves EVERY TIME), or the fact that Lee has learned to open them over the bathtub (I await the day when he forgets to clean the bathtub well and we break a leg), or maybe how unappealing a dish so so good can look. Anyways, we've been eating this all the time lately, so there may be a recipe coming soon.

Nie wiem co bardziej mnie bawi - skutki katastrofy przy otwieraniu słoika z mole (te słoiki zostały zaprojektowane przez jakiegoś sadystę! oblewamy się zawartością za KAŻDYM razem), czy fakt, że nauczony doświadczeniem Lee otwiera je nad wanną (czekam na dzień, kiedy zapomni dobrze umyć po katastrofie wannę i połamiemy w niej nóżki), czy to jak niezachęcająco może wyglądać coś tak dobrego! Jemy to ostatnio na okrągło, więc może wkrótce zamieszczę przepis, muszę tylko upewnić się, że nie przewidziało mi się i faktycznie widziałam mole na sklepowej półce!

Tuesday, June 12, 2012

We're overdue for a dream come true. Long time nothing new.


It will be the 9th joint move for us. As always, the excitement is mixed with fear. The flood of things to do has been completely tangling my thoughts. The balance of the last few weeks is: several things checked off on the to-do-list, 2 (2!) pictures taken, one great festival attended (thanks for everything, Święto Herbaty!) and thoughts obsessively wandering towards menthol cigarettes (I've been so far resisting the temptation).

It won't get better this month. Ahead of us, there are bureaucratic battles, fitting two years worth of stuff into two backpacks, 'just in case' doctor visits, and a definite heart attack.

After that though, it will only get better! Starting this fall we'll be going Scotch all the way as Lee's starting a year long program in Edinburgh. I'm thrilled to discover more of the city and even more thrilled to discover the Scottish countryside!
We still have to figure out how to get there, since travel to the UK with pets is proving to be an extremely complicated matter. We actually already have an idea but we'll soon find out if we can fight off the bureaucratic and organizational nightmares. I hope I can share our plan with you soon enough. I'll just say we're aiming to fulfill one of Lee's dreams. I'm curious if you guys can figure this one out!

Before we make our way to the British Isles, we'll spend 6 weeks wandering around East Africa. We're starting with a 6 day layover in Egypt, and then heading to Ethiopia and... our first place on the world map that does not officially exist: Somaliland.

Back at the turn of 2012, when we were hosting our first couchsurfer, a conversation shifted to places we were not drawn to. My list was short: Somalia. I vowed that I'd rather do a bus trip with German tourists or attend a rosary summer camp. And now we're going to a country that (at least officially) is a part of Somalia. Oh, sweet irony!

We'll spend the majority of the time in Ethiopia. If you know me by now, you realize how nuts I am about their cuisine. We bought the tickets back in January and for the last 6 months I have been obsessing over the perspective of stuffing myself sick with injera. I don't even care that we'll be there during the rainy season. I'll be chasing injera in rain boots.

We're landing in Addis Ababa in a month. I just can't wrap my mind around that...


To będzie nasza dziewiąta wspólna przeprowadzka. Jak zwykle ekscytacja miesza się ze strachem. Nawał spraw do załatwienia zupełnie plącze mi myśli. Bilans ostatnich tygodni to kilka pozycji odhaczonych z listy, dwa (dwa!) zdjęcia, jeden fajny festiwal (dzięki za wszystko, Święto Herbaty!) oraz myśli obsesyjnie krążące wokół mentolowych fajek (trzymam się).

Do końca miesiąca lepiej raczej nie będzie, przed nami biurokratyczne boje, pakowanie dwurocznego 'dorobku' do dwóch plecaków, wizyty u lekarzy 'na zapas' i murowany zawał.

Za to potem będzie tylko lepiej! Od jesieni będziemy się szkocjować na całego bo Lee zaczyna roczne studia w Edynburgu. Już się cieszę na dalsze odkrywanie tego miasta, a jeszcze bardziej na odkrywanie szkockiej wsi!

Musimy jeszcze wymyślić jak tam dotrzeć, bo podróż z kotami do UK to jest nadzwyczajnie skomplikowana sprawa. Właściwie pomysł na tę podróż już mamy, okaże się tylko czy uda nam się przedrzeć przez biurokratyczno-organizacyjne zasieki. Mam nadzieję, że wkrótce będę mogła podzielić się z Wami naszym planem. Powiem tylko, że spróbujemy spełnić jedno z marzeń Lee. Ciekawa jestem czy domyślacie się o co może chodzić?

Ale jeszcze zanim zawitamy na Wyspach, spędzimy sześć tygodni na włóczędze po Afryce Wschodniej. Zaczynamy sześciodniowym międzylądowaniem w Egipcie, potem Etiopia i... nasze pierwsze miejsce na światowej mapie, które oficjalnie nie istnieje: Somaliland.

Kiedy na przełomie roku gościliśmy naszego pierwszego couchsurfera, rozmowa zeszła na temat miejsc, do których nas nie ciągnie. Moja lista była krótka: Somalia. Zarzekałam się, że prędzej wybrałabym się na objazdówkę z niemieckimi turystami lub na wczasy różańcowe. A teraz wybieramy się do kraju, który (przynajmniej oficjalnie) jest częścią Somalii. O ironio!

Najwięcej czasu spędzimy jednak w Etiopii. Jeśli mnie już trochę znacie, to wiecie jakiego fioła mam na punkcie tamtejszej kuchni. Bilety mamy od stycznia, więc od sześciu miesięcy myślę głównie o indżerze. Nic nie szkodzi, że będziemy tam w środku pory deszczowej, najwyżej będę się za indżerą uganiać w kaloszach.

Za miesiąc lądujemy w Addis Ababa. Zupełnie nie mieści mi się to w głowie!



Sunday, June 3, 2012

You two'll pick up the bits and pieces and be cruising down that big highway again.



1. A table outside of the Slowacki Theater
2. A town house on Dluga Street (a part of the building has already appeared on the blog, here)
3. Books about tea at a little shop on Brzozowa Street
4. Door on Zwierzyniecka Street

1. Stolik przed Teatrem Słowackiego
2. Kamienica na Długiej (jej część pojawiła się już na blogu, tutaj)
3. Książki o herbacie w sklepiku na Brzozowej
4. Drzwi na Zwierzynieckiej


We have a month left in Krakow. Nervous running around is about to begin. There are more and more things on the to-do-list and less and less time. As always, it will be all done at the last minute, really, at the last possible minute.
Soon, I will tell you about our plans.

W Krakowie został nam niecały miesiąc. Wkraczamy w etap nerwowej bieganiny. Coraz więcej pozycji na liście rzeczy do zrobienia, coraz mniej czasu. Jak zwykle wszystko będzie na ostatnią chwilę, ba, na styk. 
Wkrótce opowiem Wam o naszych planach.